poniedziałek, 1 lutego 2016

SMAKOSZ

Adam był w siódmym niebie archaniołów i bardzo pragnął, by ta rozkosz smaku trwała i nigdy się nie skończyła.
Teraz już prawie nie pamiętał jak bardzo musiał błagać, skomleć czy dawać niebotyczne łapówki, aby dostać się do tego upragnionego miejsca. Ale wówczas wiedział, że kiedy nadejdzie ta chwila, nigdy nie pożałuje ani jednej uncji złota, ani jednej nieszczerej obietnicy, ani jednego fałszywego pochlebstwa.
Płacił skorumpowanym urzędnikom za miejsce w kolejce, służył kapłanom, kajał się w nieszczerych wyznaniach, w rynsztokach cywilizacji tracił swą godność i dobre imię.
Czekał i czekał, aż w końcu nastąpiła tragedia, która przelała się przez cały świat i tylko on jedyny był wtedy szczęśliwym człowiekiem, gdyż znalazł ocaleniew spiżarni Pana Boga.
Adam wytarł usta w rękaw, wstał z kolan i z westchnieniem odłożył resztki obgryzionego mięsa. Przez chwilę wpatrywał się rozmarzonymi oczami w wylizane do czysta naczynia, by w końcu na glinianej tabliczce zacząć spisywać przepis na kolejne egzotyczne danie. Niezdarnie dłubiąc rysikiem, oczami wyobraźni już widział to soczyste mięsko z odrobiną oliwek i suszonymi ziołami.

Na początku całej wyprawy kapitan bagatelizował fakt, że w jakiś dziwny sposób z okrętu znikał towar.
Zrzucał to na pośpiech przy wypłynięciu, chaos w czasie załadunku, problemy z fenicką spółką, która na czas nie dostarczyła odpowiednich żagli i teraz co chwila siadały na przemian to nawigacja, to stabilizacja.
– Przecież jest tego niezliczoność, na pewno się znajdą, gdzieś tam są – pocieszał sam siebie.
Jako wybraniec, dowodzący całą ekspedycją, miał na głowie masę spraw z utrzymaniem jako takiego porządku. Okręt był ogromny, a monotonia i brak higieny były zmorami zarówno jego rodziny jak i pozostałej części załogi.
Jednak teraz sprawa stała się naprawdę poważna.
Jafet przyniósł mu szczegółowy spis brakujących okazów.
Kapitan czytał i bladł.
Brakowało sfinksów, bazyliszków, feniksów, harpii i jeszcze paru pomniejszych gatunków, ale to zniknięcie pegaza postawiło kropę nad „i”.
Jak ja to wszystko wytłumaczę JEMU? – spojrzał znacząco na niebo. – Jak to wytłumaczę?
Nagle się ocknął i z obłąkańczym krzykiem zaczął biec wzdłuż Arki.
 – Ratujcie gołębie, ratujcie gołębieeeee! – niosło się po zalanej potopem ziemi.

Adam z bezpiecznej odległości przypatrywał się jak oszalały Noe biega po dolnym pokładzie.


– Cóż, ileż to trzeba wyrzeczeń by zostać prawdziwym MasterChefem – powiedział sam do siebie, mocniej ugniatając zioła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz