piątek, 20 maja 2016

Lokomotywa w końcu się zatrzymała, a ostry pisk rozgrzanych hamulców ustał. Zapadł cisza, to miejsce lubiło ciszę.
Maszynista odwrócił się do palacza i położył na jego plecach dłoń.
- Uzupełnij wodę – odrzekł cicho maszynista – Ja idę po niego.
- Ależ ja tu jestem – w drzwiach lokomotywy pojawiła się zakapturzona postać.
Zarówno maszynista jak i palacz zrobili się w jednej chwili bardzo mali i bardzo spięci.
- Panie, panie inkwizytorze jesteśmy…. – maszynista przerwał widząc podniesiona dłoń zakapturzonej postaci
- Jesteśmy na krańcu rzeczywistości , między progami światów, gdzie teraz napędza przyszłość kołami przeszłości – inkwizytor władczym głosem, odpowiedział za maszynistę, wychylając się przez okno lokomotywy – I wreszcie dotarłem do celu, spełni się moje przeznaczenie. Ku chwale Boga jedynego.
Inkwizytor zeskoczył z stopni lokomotywy i nawet nie odwracając się  do towarzyszy swej dotychczasowej podróży ruszył w stronę gęstniejącej mgły.
- I odszedł, szukać swego przeznaczenia – machnął ręką maszynista w stronę znikającej postaci – A wszystko przez to, że uwierzył iż na tym świecie nie ma zła. Poszedł szukać ludzi złych, chciwych i opętanych,  poszedł głupiec na śmierć.
Kiedy na maszynistę padł pytający wzrok palacza dokończył.
- Dlaczego głupiec, mój drogi palaczu? Bo wydaje się, takim jak on, że na naszym świecie nie ma złych ludzi. I ma ludzie tak bardzo są zastraszeni, że sama myśl nawet o najmniejszym występku nie dociera do przerażonego umysłu.  

Oddział zamknięty w Jarosławskim Szpitalu Psychiatrycznym.
Anna Z. stażystka w tutejszym szpitalu, wraca z kolejnych odwiedzin u swoich nielicznych pacjentów. W prawym skrzydle budynku spotyka ordynatora.
- Jak tam pani Anno? – ordynator spojrzał jej prosto w oczy – Jak tam nasz pacjent numer 346? Czy są jakieś zmiany?
Anna Z. jakby dopiero po tych słowach zobaczyła swego przełożonego, musiała nabrać oddech i myślami powrócić do teraźniejszości.

- Bez zmian panie ordynatorze, nadal twierdzi, że jest inkwizytorem i że przybył do naszego świata szukać zła. – spojrzała w notatki i dodała po chwili – Ale myślę, że jego szaleństwo tkwi gdzieś głębiej, nie mogę pojąć tej jego mani wielkości. Myślę, że najgorsze co go przeraża, co odbiera mu racjonalne myślenie to, że nikt mu się nie kłania, że jest jednym z wielu. Zwykłym człowiekiem. 

czwartek, 19 maja 2016

Lucyfer był zły, był bardzo zły, poirytowany, a co najgorsze przemoczony. Stał
w deszczu i przeklinał polska wiosnę, która bardziej przypominała fińska jesień. Można by było powiedzieć, że deszcz kapał ze wszystkich stron, lecz niebo wydawało się błękitno anielskie.
Kiedy lucyfer już tracił nadzieję, a miał jej naprawdę dużo, gdy do zabłoconego pobocza podjechała czarna limuzyna. Po chwili otworzyły się drzwi, by z środka wypuścić kłęby dymu. Lucyfer zakaszlał znacząco, i w jednej chwili z samochodu wychyliła się okrągła twarz w pozłacanych okularach.
- Czy to pan L.? – twarz bardziej stwierdziła niż zapytała – Ależ proszę nie moknąć, zapraszam do środka.
Lucyfer nawet się nie zawahał prawie wskakując do samochodu, jedna ręką rozpychając kłęby dymu.
- Och przepraszam – odpowiedziała twarz – Myślałem, że kto jak kto ale pan to lubi dym.
- Nie znoszę dymu – odparł sucho Lucyfer, a po chwili dodał – Nie znoszę też takiej pogody.
- Bardzo pana przepraszam, dezinformacja – służalczy głos gospodarza był przypudrowany drogim cukrem – Moje nazwisko Sebastian Pączek i jestem tutaj, żeby pomóc pańskiej firmie.
Z przerzedzonego już dymu wysunęła się pulchna dłoń ozdobiona złotymi sygnetami.
Lucyfer ani myślał uścisnąć spoconej dłoni, w końcu był księciem, wiec spodziewał się bardziej ukłonów lub coś w tym stylu.
Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał Sebastian Pączek.
- Ok. wiec przejdźmy do konkretów, sprawdziłem bilanse, salda i notowania na giełdach i mogę stwierdzić pańska firma ma kłopoty – Tutaj przerwał, dodając nutkę ciszy dramatyzmu – Jedynym rozwiązaniem jest wkroczenie i zdobycie rynku mediów, a dokładnie TV.
Lucyfer otworzył szeroko, załzawione od dymu oczy, by w tej samej chwili dostać kolorową broszurę. Nie doczekawszy się wyjaśnień zaczął czytać co ciekawsze urywki.

„Telewizja TY666” – program telewizyjny, były tam takie pozycje jak  „Koszmary czy męczarnie” , „Katowskie przedszkole”, „Ojciec Belzebub” „Rogate Ranczo” czy „Wiadomości Pozagrobowe”
Lucyfer westchnął i w myślach dodał „ No cóż nawet w Piekle trzeba iść na ustępstwa”.

Święty Piotr był zły był bardzo zły, poirytowany, a co najgorsze przemoczony. Stał w deszczu i przeklinał polska zimę, która bardziej przypominała fińska jesień. Można by było powiedzieć, że deszcz kapał ze wszystkich stron, lecz niebo wydawało się błękitno piekielne……..





niedziela, 15 maja 2016

Szedł przygnębiony ze wzrokiem spuszczonym w ziemię. Nawet nie zauważył jak przeszedł przez  Bramę, wokół której szybowały ptaki przeszłości
i przyszłości.
Jakub N. manager Kasy Zapomogowo – Pożyczkowej Gminy Dydnia, zmierzał ku nieuchronnemu spotkaniu ze notorycznym dłużnikiem. Z dłużnikiem, o którym wiadomo było na pewno, że negocjacje co do spłaty zaległych rat będą ciężkie, a wszelkie próby presji cienkie jak pajęczyna chorego pająka.
Jakub N. przeszedł wiele wymęczających szkoleń, gdzie pozbawiono go uczuć, kursów zawężających niepotrzebne horyzonty myślowe i praktyk robiących
z każdego niezniszczalnego egzekutora długów. Niszczył zadłużonych emerytów, głodujące wdowy, upadające kółka rolnicze.

Jednak to wszystko na nic, dziś musi być totalnym profesjonalistą, dziś właśnie zmierza by odzyskać dług od samego Boga, i to jeszcze zaciągnięty we frankach.


środa, 11 maja 2016


Koniec czary mary 

Dzisiaj czarownice nie latają na sabat na miotłach, bo jest kolejka linowa.
Dzisiaj czarownice nie maja krzywych nosów, bo są operacje plastyczne.
Dzisiaj czarownice nie muszą truć ludzi, bo McDonalds robi to lepiej.
Dzisiaj czarownice nie muszą spoglądać w szklane kule, bo dzięki Facebook wiedzą wszystko.

niedziela, 8 maja 2016

Ja pierdole, to nie tak, kurwa nie tak to miało być, co się stało? Ja pierdole!
Przeraźliwy krzyk ostro przerwał szaleńczą gonitwę jego sparaliżowanych od strachu myśli. Krzyk urwał sie nagle, ale echo ciągle błądziło po  zniszczonych ścianach budynku PKP. Odbijało się od spleśniałych lamperii, przegniłych desek i uciekło przez dziurawy dach.
Lena bardziej wtuliła się do jego piersi, jej serce oszalało, bijąc nieskończenie razy na minutę.
 - To głos Ani – mówiła nie otwierając oczu – Piotrek to na pewno Ania, coś się jej stało.
Anna nie wytrzymał napięcia i po prostu wyszła na zewnątrz.
 - Chyba to Ania, ale na pewno jest wszystko ok – odparł nie wierząc własnym słowom – Morze wzywa pomocy, morze kogoś znalazła?
A miało być tak fajnie, wczoraj napisana matura i pomysł na balangę w tej opuszczonej stacji. Grupka przyjaciół, zawsze razem na dobre i złe, kumple od podstawówki.
Ledwo słońce zaszło za pobliskimi pagórkami znikli gdzieś Tomek i Patrycja. Nikogo to nie zdziwiło, budynek stacji był dość spory, a oni jak zawsze, dość napaleni. Potem Gabi poszła na stronę i po raz pierwszy zagościł w ich umysłach przeraźliwy krzyk. Gabi już nie wróciła z umieszczonej na parterze poczekali, a oni zaczęli się bać. Anna nie wytrzymał napięcia i po prostu wyszła na zewnątrz, kląć na czym świat stoi.
W końcu Arek i Wojtek poszli je poszukać, znikając w ciemnościach korytarza, zamykając za sobą wiszące na przerdzewiałych zawiasach drzwi. Gdy ucichły ich kroki, na starych drewnianych schodach, absolutna cisza otaczającego jego i Lenę stała się gorsza od krzyków Gabrysi i Ani, gorsza od mroku. Ciemność gęstniała, zaczęła ich otaczać, wdzierać się nie tylko pod załzawione powieki, ale głębiej, do ich schowanych dusz. Dwie, świecące błękitnym i żółtym światłem komórki robiły co mogły by przegnać strach. Brak dostępnej sieci był niczym ostatni gwóźdź w trumnie jakim stałą się stara stacja PKP położona gdzieś na uboczu miasta.  
Mimo, że nie słyszeli kroków, drzwi powoli zaczęły się otwierać. Piotrek drżącymi palcami włączył latarkę w telefonie i skierował go na wejście do pokoju. Mdłe światło padło na kolejny koszmar. W drzwiach stała wysoka postać, ubrana w obdarte łachmany, przypominające mundur kolejarza z innej epoki. W trupo bladej dłoni trzymał przerdzewiały młotek na długim trzonku. Ślady rdzy na stalowym obuchu walczyły o swój byt z kroplami krwi.
Podszedł do nich, odór zgnilizny wypełnił szczelnie pomieszczenie. Piotrek poczuł rozlewające się ciepło po prawej nodze, po chwili w zaduch zgnilizny wkradł się ostry zapach moczu. Nie miał za to do Leny pretensji, tylko mocniej ja objął, schował w ramionach.
Postać zamaszyście zdjęła z głowy niegdyś niebieska czapkę z daszkiem, na której wisiał dwugłowy czarny orzeł z ułamanym skrzydłem. W jednej chwili Piotrek poczuł co ma zrobić, odebrał czapkę i założył na głowę.
- Idziemy maszynisto – wydobyło się z przegniłych ust upiora – Ale teraz, w zamian za gwizdek dasz mi to.
Wyschnięty, zakrzywiony paluch z połamanym i poczerniałym paznokciem wskazał komórkę.
Chłopak pokornie odebrał gwizdek i podał lśniący błękitem telefon. Powoli, jakby w letargu, zaczął iść w stronę wyjścia, zostawiając za sobą koszmar. Szloch Leny zmienił się w jeden nieustanny jęk rozpaczy, jęk przerwany odgłosem głuchego uderzenia i trzaskiem łamanych kości.
Kierując się w stronę schodów, na parter do poczekalni, do umysłu Piotrka zaczęły przenikać urwane słowa piosenki.

„I've been around for long, long years 
Stole many man's soul and faith” 


Kiedy wyszedł z dworca, kierowany nieznaną siłą, udał się wprost na jedyny peron. Mimo że od prawie stu lat nie zatrzymał się tu żaden pociąg, na peronie stał stary austriacki skład, z ogromnym czarnym dwugłowym orłem na lokomotywie. Z czterech wagonów tylko w jednym paliło się nienaturalnie zimne światło. Piotrek jak przez mgłę zobaczył w wagonie twarze swych przyjaciół, blade wpatrzone w siebie, nienaturalnie sztywne.
Wyciągnął gwizdek i zagwizdał, kiedy pociąg ruszył podbiegł i wskoczył do ostatniego wagonu.

Szpital Wojewódzki w Rzeszowie.
Inspektor Rafał W. był bardzo zmęczony i rozdrażniony. Cały dzień miał pod górkę, a na koniec ta sprawa. Pierdoleni gówniarze, zamiast spić się do nieprzytomności to zachciało im się świństw.
Dyżurny lekarz nic mu nie potrafił powiedzieć.
- Wie pan jakby to były zwykłe narkotyki to nie ma problemu, ale oni wzięli coś innego jakieś nieznane dopalacze, potrzeba czasu żeby laboratorium ustaliło skład – słowa lekarza drażniły go jeszcze bardziej niż cała sytuacja.
- Ale my nie mamy czasu – policjant prawie wywarczał przez zaciśnięte zęby – Kurwa z całej ósemki tylko jeden dycha, jak mu tam Piotr O., ale gówno z tego skoro gówniarz jest w śpiączce.  
- Muszę iść do niego - Lekarz tylko rozłożył ręce i odszedł w głąb jasno oświetlonego korytarza.
Inspektor Rafał W. wpatrywał się w znikającą postać i zrozumiał że jak na razie nie ma nic czego mógłby się złapać, żadnego dowodu, żadnej poszlaki.
Nic oprócz tej pierdolonej komórki, która jak tylko włoży się baterie, zaczyna grać ciągle tą samą piosenkę.
- Jak ja nienawidzę Rolling Stones – powiedział sam do siebie.
PS. Tekst pisałem bardzo szybko wiec jest jaki jest.
Rzadko pisze takie koszmary, ale coś mnie tchnęło, albo inaczej miałem zdjęcie (grafikę) i chciałem coś do niej napisać.
Dworzec PKP w Czudcu już parę razy gościł w moich pracach. Napisałem tek kiedyś podobny tekst dla mojej dobrej kumpeli Gosi. Wszystko gdzieś tam jest na flogu
A i na koniec zagadka czy ktoś odgadnie z jakiego utworu są słowa piosenki J?






Czas zimy
Pod koniec pory kwiatów, do naszej doliny, niespodziewanie przyszła zima.
Tego pamiętnego dnia wszystko pokrył biały puch i tak już pozostało.
My, gnomy, jesteśmy z natury nieufni i podejrzliwi dlatego od razu oberwało się nimfom
i skrzatom.
Trzy razy, zbrojnie, odwiedzaliśmy ich siedziby i za każdym razem przysięgali, że to nie ich sprawka,
z resztą tak samo cierpieli z zimna jak my.
No cóż nie pozostało nam nic innego jak tylko czekać.
Zima trwała w nieskończoność, powoli chowając pod swym białym dywanem ofiary naszych bliskich.
Kiedy już straciliśmy nadzieję, najstarszy z nas zebrał wszystkich ocalałych i opowiedział legendę
o zamierzchłych czasach. Kiedyś po naszej planecie chodzili olbrzymy,  władali nie tylko życiem alei materia. Budowali ogromne maszyny które niczym wróżki wznosiły się  ku niebiosom, szukali skarbów w sercu planety jak dzisiejsze krasnoludy, a ich wiedza wielokrotnie przewyższała wiedzę najstarszych czarodziei.
Ale wszystko się skończyło w jedna noc, wybuchła wojna, a na niebie pojawiły się setki słońc
o kształcie ognistych grzybów. Siat drżał, płonął i konał.
Blask dnia przez wiele lat nie powrócił na wyniszczoną ziemię, nastała zima, długa mroźna
i zabójcza pani. Ci co przeżyli schowali się w magicznych skalnych domach. W nich ich potomkowie doczekali przyjścia dnia.
Kiedy najstarszy  skończył opowieść, wyruszyliśmy poszukać takiego domu, by przetrwać
i odnaleźć nadzieję.
Pod koniec czwartego nowiu doszliśmy do schowanych w skale ogromnych, stalowych drzwi.
W milczeniu wpatrywałem się w zamierzchłe dzieło olbrzymów, i wiele bym dał by zrozumieć umieszczony na drzwiach napis.
„Bunkier atomowy NR 04”

sobota, 7 maja 2016


- Skacz – odrzekł mistrz lekko popychając adepta. Ten tylko spojrzał w głąb nieprzeniknionej przepaści i lekko się zachwiał
- Przecież ja zginę mistrzu – odparł adept drżącym głosem.
Mistrz lekko poniósł rondo kapelusza i spojrzał adeptowi prosto w oczy.
 - Jeśli przez te lata nauki byłeś pilnym uczniem i prawdziwie wierzysz w nieprzenikniona siłę magii to poszybujesz. Zdobędziesz wszystkie wtajemniczenia i – tu na chwile przerwał by dumnie dodać – I kiedyś zostaniesz mistrzem tak jak ja. Jednak jeśli jesteś słaby i nieufny zginiesz, twe ciało zniknie w tych mlecznych chmurach i tak samo zniknie pamięć o tobie.
- Wolę prostsze sposoby – odparł adept i pchnął mistrza ku głębiną przepaści.
Mistrz zdążył jeszcze złapać adepta za rękaw jego płaszcza. Kiedy jednak usłyszał odgłos rozdzieranego materiału zdążył jeszcze odrzec.
- Tak samo jak setki lat temu ja, tak samo.



piątek, 6 maja 2016


Stał wpatrując sie się w kobietę w czerwieni, która z wyjątkową starannością wyplatał jakiś skomplikowany wzór.
Nie czuł strachu, mimo, że jeszcze sekundę temu siedział za kierownicą wartego prawie 200 tyś BMW.
Chciał zadać pytanie, ale nie zdążył otworzyć ust
Kobieta odpowiedziała, nie podnosząc wzroku
 - Tak, jestem prządką ludzkiego losu i właśnie skończyłam wyplatać twój los, skończyłam cztery uderzenia serca temu.
Podniosła do góry dłonie, a między jej palcami wypływały stróżki krwi.
Wiedział, że to jego krew, ale nie czół strachu, czy żalu.

Jawornik Niebylecki czarne BMW właśnie nie zmieściło się na łuku drogi i nieubłaganie mknęło ku kamiennej kapliczce, w której Matka Boska trzymała w ramionach konającego Syna.



czwartek, 5 maja 2016


ANSWERS





Jak daleko można sięgać wzrokiem będąc całe życie mieszkańcem podziemi ?
Czy cztery betonowe ściany są końcem twego świata, czy początkiem nieznanego?
Siedzę i czytam. Po raz kolejny czytam, te parę słów w zadaniu mojej córeczki.
I co mam jej powiedzieć?
Co mam powiedzieć dziecku które urodziło się i zapewne umrze pod ziemią.
Nie zobaczywszy innego świata niż to, niż bezpieczne podziemia byłego metra warszawskiego, a teraz  domu paru setek ocalałych.
Bo jak daleko można sięgać wzrokiem w podziemiach?



paper


poniedziałek, 2 maja 2016


Wójt Bronisław P. był wyjątkowo nie zadowolony z zaistniałej sytuacji. Nawet więcej, to co przed chwila usłyszał powaliło go na kolana i zniosło z piedestału.
- Wiec twierdzi pan, że ta stara cegielnia, kiedyś należała przed wojną do pańskiej rodziny? -  Bronisław P. musiał zadawać to pytanie, bo już dawno sprawdził autentyczność przedstawionych mu dokumentów. Ale tak go męczyło tak go przybiło.
Siedzący naprzeciw, wysoki, wyjątkowo szczupły mężczyzna, jakby wydał swoje zapadłe policzki .
- Panie wójcie dokumenty już dawno przedstawiłem i mam ich sądowe potwierdzenie- mężczyzna zdjął okulary i zaczął szukać cos w przetartej, kiedyś brązowej aktówce.
Wójt widząc to w jednej chwili wstał i zamaszystym ruchem podał gościowi dłoń.
 - Oczywiście, oczywiście, życzę panu o wiele więcej szczęścia, niż miała go ten budynek –  w myślach jednak życzył nieznajomemu wszelkich klęsk i nieszczęść. Bo dzięki temu dupkowi, nie udało mu się nabyć tej starej ruiny i nie postawi razem z zięciem w jej miejsce stacji paliw.
Nieznajomy, jakby wyczuwając wątpliwą szczerość wójta, nie podał mu dłoni, tylko obrócił się na pięcie i wyszedł z gabinetu.

Stał na skraju sypiącego się dachu, ostry wiatr przeszywał jego ciało, a krople słonego potu spływały do ust.  Całe ciało drżało, jednak dłonie niczym zaciśnięte imadło trzymały kołdrę.
- Musisz skoczyć, skacz skarbie, skacz unieś się, przełam strach, bądź wreszcie facetem – głos świdrował mu w głowie, chciał przejąć nad nim kontrolę.
Zatrzymał się w połowie kroku, wziął głęboki oddech i nagle roześmiał się.
- To na mnie nie działa zmaru, nie działa – odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz ze starym pomarszczonym człowiekiem, ubranym tylko w sięgającą do kostek śnieżnobiałą koszulę.
Tamten ze zdziwienia otworzył usta, ukazując bezzębne, poczerniałe dziąsła.
- Ty mnie widzisz?
- Tak widzę cię demonie snu.
Zmar odwrócił sie parę razy za siebie, popatrzył raz w prawo raz w lewo i z wyjątkowo głupią miną zapytał.
- Ale jak? Jakim cudem?
- Żaden cud – mężczyzna roześmiał się i odrzucił kołdrę – Technika zmaru, technika.
Widząc zdziwienie na twarzy demona dodał.
- Setki zerwanych nocy przy World of Tanks, Stronghold Kingdoms czy Fifa 2012. Męczące czaty, osłabiające portale randkowe czy usypiające blogi. To wszystko nauczyło mnie śnić na jawie i żyć w śnie. Świat wirtualny był mym snem, świat rzeczywisty mą wyobraźnią. Noc zlewała się z dniem, nie wiedziałem czy śpię, czy nie.  
- Ale po co tak katować umysł, dręczyć organizm? – demon pogrążał się w coraz większym zdziwieniu.
- Po to żebyś nie mógł mnie zmusić do tego co niechęcę uczynić. Lata studiowałem twoje metody i zachowania, wiem kim jesteś i jak działasz i przede wszystkim znam twoje słabe strony. Wiem ze jeżeli komuś uda się zobaczyć cię w świecie swego własnego snu stajesz się jego niewolnikiem, a mi się właśnie to udało.

Prezes krzyczał, krzyczał jak cholera. Krzyczał od jakiegoś czasu każdej nocy.
Mimo, że borowcy, już przyzwyczaili się do tych ciężkich pobudek, to jednak Prezes miał taki krzyk, że potrafił zmrozić gotującą się krew.
Czuł że go dopadli, że znaleźli na niego sposób.
A był taki ostrożny.
Rządził milionami, mimo, że był nikim, był bogaczem, mimo, że nie miał konta, wielbili go miliony, mimo, że był samotnikiem.
Ale ten koszmarny sen, w którym delikatny głos tłumaczy mu, że na reumatyzm najlepsza jest kocia skórka. Skórka zdarta z jego własnego pupila.
Prezes czół, że w końcu oszaleje i za wszelką cenę chce tego uniknąć, nawet kosztem TK.

niedziela, 1 maja 2016

  Nienawidzę jesieni z całą jej pochmurna i senną atmosferą. Później jest koszmarna zima, ale w tedy już nie czuć tego męczącego zapachu. Zapachu gnijących jabłek w pobliskich sadach. Dlaczego ludzie ich nie sprzątają? Pozwalają aby czas zamieniał lśniącą czerwień owoców w gnijącą breję.
Jesień to dla mnie czas intensywnej pracy. Czas zbiorów, gromadzenia zapasów, peklowania, wędzenia, ćwiartowania i zamrażania.
Nie miała siły krzyczeć, cienkie stróżki krwi chowały się między jej piersiami.
Dłoń, która trzymała ja za gardło ani nie zadrżała kiedy podniósł ja parę centymetrów do góry. To nie była ludzka dłoń. Ogromna łapa, pokryta ostrą szarą sierścią o długich zakrzywionych pazurach.
- Co chcesz? – wycharczała – Jezusie nie zabijaj mnie.
Jednak ogromny wilczy pysk nie wypowiedział ani jednego słowa. Rozwarł się tylko obnażając dwa rzędy śnieżnobiałych kłów.