niedziela, 8 maja 2016

Ja pierdole, to nie tak, kurwa nie tak to miało być, co się stało? Ja pierdole!
Przeraźliwy krzyk ostro przerwał szaleńczą gonitwę jego sparaliżowanych od strachu myśli. Krzyk urwał sie nagle, ale echo ciągle błądziło po  zniszczonych ścianach budynku PKP. Odbijało się od spleśniałych lamperii, przegniłych desek i uciekło przez dziurawy dach.
Lena bardziej wtuliła się do jego piersi, jej serce oszalało, bijąc nieskończenie razy na minutę.
 - To głos Ani – mówiła nie otwierając oczu – Piotrek to na pewno Ania, coś się jej stało.
Anna nie wytrzymał napięcia i po prostu wyszła na zewnątrz.
 - Chyba to Ania, ale na pewno jest wszystko ok – odparł nie wierząc własnym słowom – Morze wzywa pomocy, morze kogoś znalazła?
A miało być tak fajnie, wczoraj napisana matura i pomysł na balangę w tej opuszczonej stacji. Grupka przyjaciół, zawsze razem na dobre i złe, kumple od podstawówki.
Ledwo słońce zaszło za pobliskimi pagórkami znikli gdzieś Tomek i Patrycja. Nikogo to nie zdziwiło, budynek stacji był dość spory, a oni jak zawsze, dość napaleni. Potem Gabi poszła na stronę i po raz pierwszy zagościł w ich umysłach przeraźliwy krzyk. Gabi już nie wróciła z umieszczonej na parterze poczekali, a oni zaczęli się bać. Anna nie wytrzymał napięcia i po prostu wyszła na zewnątrz, kląć na czym świat stoi.
W końcu Arek i Wojtek poszli je poszukać, znikając w ciemnościach korytarza, zamykając za sobą wiszące na przerdzewiałych zawiasach drzwi. Gdy ucichły ich kroki, na starych drewnianych schodach, absolutna cisza otaczającego jego i Lenę stała się gorsza od krzyków Gabrysi i Ani, gorsza od mroku. Ciemność gęstniała, zaczęła ich otaczać, wdzierać się nie tylko pod załzawione powieki, ale głębiej, do ich schowanych dusz. Dwie, świecące błękitnym i żółtym światłem komórki robiły co mogły by przegnać strach. Brak dostępnej sieci był niczym ostatni gwóźdź w trumnie jakim stałą się stara stacja PKP położona gdzieś na uboczu miasta.  
Mimo, że nie słyszeli kroków, drzwi powoli zaczęły się otwierać. Piotrek drżącymi palcami włączył latarkę w telefonie i skierował go na wejście do pokoju. Mdłe światło padło na kolejny koszmar. W drzwiach stała wysoka postać, ubrana w obdarte łachmany, przypominające mundur kolejarza z innej epoki. W trupo bladej dłoni trzymał przerdzewiały młotek na długim trzonku. Ślady rdzy na stalowym obuchu walczyły o swój byt z kroplami krwi.
Podszedł do nich, odór zgnilizny wypełnił szczelnie pomieszczenie. Piotrek poczuł rozlewające się ciepło po prawej nodze, po chwili w zaduch zgnilizny wkradł się ostry zapach moczu. Nie miał za to do Leny pretensji, tylko mocniej ja objął, schował w ramionach.
Postać zamaszyście zdjęła z głowy niegdyś niebieska czapkę z daszkiem, na której wisiał dwugłowy czarny orzeł z ułamanym skrzydłem. W jednej chwili Piotrek poczuł co ma zrobić, odebrał czapkę i założył na głowę.
- Idziemy maszynisto – wydobyło się z przegniłych ust upiora – Ale teraz, w zamian za gwizdek dasz mi to.
Wyschnięty, zakrzywiony paluch z połamanym i poczerniałym paznokciem wskazał komórkę.
Chłopak pokornie odebrał gwizdek i podał lśniący błękitem telefon. Powoli, jakby w letargu, zaczął iść w stronę wyjścia, zostawiając za sobą koszmar. Szloch Leny zmienił się w jeden nieustanny jęk rozpaczy, jęk przerwany odgłosem głuchego uderzenia i trzaskiem łamanych kości.
Kierując się w stronę schodów, na parter do poczekalni, do umysłu Piotrka zaczęły przenikać urwane słowa piosenki.

„I've been around for long, long years 
Stole many man's soul and faith” 


Kiedy wyszedł z dworca, kierowany nieznaną siłą, udał się wprost na jedyny peron. Mimo że od prawie stu lat nie zatrzymał się tu żaden pociąg, na peronie stał stary austriacki skład, z ogromnym czarnym dwugłowym orłem na lokomotywie. Z czterech wagonów tylko w jednym paliło się nienaturalnie zimne światło. Piotrek jak przez mgłę zobaczył w wagonie twarze swych przyjaciół, blade wpatrzone w siebie, nienaturalnie sztywne.
Wyciągnął gwizdek i zagwizdał, kiedy pociąg ruszył podbiegł i wskoczył do ostatniego wagonu.

Szpital Wojewódzki w Rzeszowie.
Inspektor Rafał W. był bardzo zmęczony i rozdrażniony. Cały dzień miał pod górkę, a na koniec ta sprawa. Pierdoleni gówniarze, zamiast spić się do nieprzytomności to zachciało im się świństw.
Dyżurny lekarz nic mu nie potrafił powiedzieć.
- Wie pan jakby to były zwykłe narkotyki to nie ma problemu, ale oni wzięli coś innego jakieś nieznane dopalacze, potrzeba czasu żeby laboratorium ustaliło skład – słowa lekarza drażniły go jeszcze bardziej niż cała sytuacja.
- Ale my nie mamy czasu – policjant prawie wywarczał przez zaciśnięte zęby – Kurwa z całej ósemki tylko jeden dycha, jak mu tam Piotr O., ale gówno z tego skoro gówniarz jest w śpiączce.  
- Muszę iść do niego - Lekarz tylko rozłożył ręce i odszedł w głąb jasno oświetlonego korytarza.
Inspektor Rafał W. wpatrywał się w znikającą postać i zrozumiał że jak na razie nie ma nic czego mógłby się złapać, żadnego dowodu, żadnej poszlaki.
Nic oprócz tej pierdolonej komórki, która jak tylko włoży się baterie, zaczyna grać ciągle tą samą piosenkę.
- Jak ja nienawidzę Rolling Stones – powiedział sam do siebie.
PS. Tekst pisałem bardzo szybko wiec jest jaki jest.
Rzadko pisze takie koszmary, ale coś mnie tchnęło, albo inaczej miałem zdjęcie (grafikę) i chciałem coś do niej napisać.
Dworzec PKP w Czudcu już parę razy gościł w moich pracach. Napisałem tek kiedyś podobny tekst dla mojej dobrej kumpeli Gosi. Wszystko gdzieś tam jest na flogu
A i na koniec zagadka czy ktoś odgadnie z jakiego utworu są słowa piosenki J?






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz