piątek, 14 października 2016
niedziela, 2 października 2016
sobota, 1 października 2016
środa, 28 września 2016
poniedziałek, 12 września 2016
Kapitan policji Piotr P. był dobrym i sumiennym funkcjonariuszem. Rozwikłanie paru niezbyt skomplikowanych
spraw pozwoliło mu osiągnąć pewien prestiż
i ciepłą posadkę na posterunku policji w zapomnianym miasteczku. Piotr P. był też dobrym ojcem, kochającym mężem i opiekunem porzuconych kotów.
i ciepłą posadkę na posterunku policji w zapomnianym miasteczku. Piotr P. był też dobrym ojcem, kochającym mężem i opiekunem porzuconych kotów.
Jednak czasami nasz bohater słyszał dzwoneczki, którym
towarzyszył dziwne ogniki nazwane przez niego wróżkami. Kiedy w końcu wszystko
mijało Piotr P. dzwonił do swych kumpli: Milczka, Kędziora, Drobiny i Stalówki,
by spotkali się w starej lokomotywie. Lokomotywa, nazwana przez nich Nibylandią,
od niepamiętnych czasów stał opuszczona na polu kukurydzy.
Wieczorem, kiedy cała paczka dotarła do celu Piotr P. brał do
dłoni stary rzeźnicki hak i władczym gestem podnosił go do góry.
Kumple krzyczeli „Kapitan Hak, kapitan Hak”, a w oczach
Piotra P. gościło szaleństwo. Kiedy stary budzik w kształcie krokodyla
zadzwonił Piotr P. opuszczał lokomotywę by zaspokoić swoje głodne szaleństwo.
Dziś znów, jak od wielu lat, jakaś Wendy nie wróci do domu, a
jej serce na zawsze pozostanie w Nibylandii w objęciach Piotrusia P.
niedziela, 14 sierpnia 2016
Słaniając się na nogach, podszedł przed
połamana rzeźbę ukrzyżowanego Jezusa i ukląkł przed ołtarzem . Ostatkiem
sił wbił poszczerbiony miecz w posadzkę, ściągnął ciężkie stalowe rękawice i
zrzucił z ramion brudny, szary, poszarpany płaszcz z czarnym krzyżem.
Schował pooraną bliznami twarz w dłoniach i cicho zaczął się modlić.
Kiedy znów podniósł głowę i spojrzał w połamanego Jezusa
wykrzyczał ze złością.
- Dlaczego? Powiedz mi dziś dlaczego przez tyle lat tułaczki
nie znalazłem tego czego bardzo poszukiwałem? – echo jego donośnego głosu
odbijało się o odrapane ściany świątyni -
Dlaczego nie odnalazłem prawdziwej wiary, takiej jaką maja inni.
- Bo nie masz duszy –
odpowiedział mu Jezus
- To mi ją daj – wstał
z kolan i uniósł dłonie ku połamanej rzeźbie.
- Nie mogę
- Dlaczego? Dla ciebie walczyłem, cierpiałem ręczyłem i grzeszyłem, a ty nie możesz dać mi tej
odrobiny wiary?!
- Nie mogę bo nie jesteś stworzony na mój obraz i
podobieństwo.
Znów padł na kolana i schował twarz w dłoniach. Próbował
zapłakać lecz roboty klasy DR Boży Wojownik nie mają w swoim oprogramowaniu
płaczu.
Połamany drewniany Jezus płakał głośno i długo.
piątek, 5 sierpnia 2016
Minister Marian W. z ulgą stwierdził, że ta wyjątkowo męcząca
droga doszła w końcu do skutku. Dwóch ochroniarzy z widocznym trudem pomogło
wysiąść swemu szefowi ze starego, zabrudzonego traktora.
Minister Marian W. z głębokim westchnieniem zrobił pierwszy
krok na szarej, zapylonej powierzchni ziemi. Jeszcze raz spojrzał na stary,
oblepiony brudem i zielonkawą farbą traktor i przeszły go ciarki na samą myśl o
drodze powrotnej.
- Panie Ministrze – donośny głos, przerwał ciąg jego szarych
myśli.
Odwrócił się, na tyle szybko jak mu pozwalało 40 kg nadwagi i
spojrzał prosto w oczy starszego człowieka o wyjątkowo białych i długo rozczochranych
włosach.
Człowiek ów, ubrany tylko w jaskrawo różowe szorty i klapki o
bliżej nie określonej marce, stał tak z uśmiechem na ustach i wyciągniętą ręką.
- Panie profesorze Janik – Minister przeszedł od razu do
konkretów, jednocześnie ignorując przyjazny gest – Proszę przejść od razu do sedna
sprawy.
- Oczywiście – profesor odparł sucho i szybko chowając dłoń
do kieszeni szortów – Jak pan już zapewne zauważył, w promieniu jakiś
dziesięciu kilometrów od tego punktu nie ma oznak życia. Dosłownie, żadnego
życia, nawet nie istnieją najprostsze bakterie. Moi studenci wykopali blisko 14 metrową
studnie i tam też zupełne NIC.
Ostatnie słowo Janik podkreślił bardzo dobitnie, ale jak się
domyślał na jego gościu nie zrobiło to większego wrażenia. Postanowił mimo
wszystko kontynuować.
- Jak pan Minister też zauważył, nad tym ternem nie latają
żadne ptaki, a elektronika po prostu przestaje działać. Oprócz nas, ludzi, kompletny
zanik wszelkich oznak życia i jego przejawów.
Po tych słowach minister Marian W. kontem nienawistnego oka spojrzał
na traktor, jedyny w pobliżu 60 km od strefy, pojazd który był kompletnie pozbawiony
elektroniki. Same, topornie stalowe tryby, tłoki i przekładnie napędzane zwykłą
ropą.
- Moim zdaniem panie Ministrze – profesor nawet nie czekał na
pytanie – Cała nasza planeta, a i może cały świat jest częścią czegoś większego,
czegoś czego jak na razie nie możemy pojąć i to coś zaczyna się psuć.
Czteroletnia Urszula podbiegła do swego taty.
- Tatusiu znów nie działa – ojciec przez chwilę spojrzał w
jej głębokie, piwne oczy.
Urszulka z niewinna miną podała mu zbrudzony tablet, na
ekranie którego, niczym wyrok pisało „Brak pamięci operacyjnej”. Ojciec przez
chwilę przyciskał klejące się od Mamby przyciski. W końcu tajemniczy napis zniknął.
- Proszę – podał tablet córce, a w myślach dodał muszę wymienić jedną z kości pamięci, psuje się dziadostwo.
czwartek, 21 lipca 2016
niedziela, 17 lipca 2016
piątek, 8 lipca 2016
niedziela, 5 czerwca 2016
Głód
Delikatnie odłożył sztuce na pusty już talerz.
Powoli oblizał wargi w
myślach z rozrzewnieniem wspominając suty posiłek.
- Dziś jest wielki dzień, dzień kontaktu – powiedział do
leżącego obok stołu pasa.
Pies był tak zajęty obgryzaniem sporej kości, że nawet nie
mrugnął okiem na słowa swego pana.
W drodze do pokoju łączności podszedł jeszcze do ogromnej
lodówki. Jednym, gwałtownym ruchem otworzył ja, a przed jego oczami ukazały
się, w mdłym niebieskim świetle, równo ułożone szynki, kiełbasy, salcesony,
pasztety. W hermetycznych pojemnikach odpoczywały kawałki piersi, kości
rosołowe, podroby na flaki i smalec. U
samego dołu połamane kości i gnaty czekały na najlepszego przyjaciela
człowieka, psa
Przez chwilę wpatrywał się
w ten dobrobyt i mimowolnie wystawił język. Oczy zalśniły głodnym
blaskiem.
Aby dotrzeć do pokoju łączności musiał przejść przez
pomieszczenie socjalne. Nie lubił tam się pojawiać zbyt często. Rzeczy
pozostawione przez członków jego załogi, źle wpływały na jego psychikę. Wracały
obrazy, krzyki ludzi, płacz i ból.
Mimo, że teraz został sam, czuł gdzieś w głębi umysłu
obecność pozostałych. Jedyny człowiek, w
jedynym sprawnym module stacji międzyplanetarnej „Kopernik” czuł, że powraca
nadzieja. Nadszedł oczekiwany od ponad dwóch
lat dzień, dzień łączności z matka Ziemią. Teraz może wszystko wyjaśnić, przekazać,
opowiedzieć o tragedii, a oni wyślą misję ratunkową.
Pies skończył obgryzać oślinionego gnata i udał się za swym
panem. Weszli do pokoju łączności, człowiek ubrał wideofon.
Parę minut ciemności przerwał rwany obraz, który po chwili
ustabilizował się, ukazując barczystego mężczyznę w białym garniturze.
- Witam członków załogi „Kopernik” – rozpoczął mężczyzna –
Oficjalnym i jedynym znanym wam powodem tej misji było poznanie warunków
bytowych na planecie X165. Zgodnie z planem ten przekaz, i co za tym idzie
kontakt z Ziemią, miał uruchomić się automatycznie po 845 dniach rozpoczęcia
waszej misji. Właśnie w tej chwili „Kopernik powinien dotrzeć na orbitę X165.
Postać przerwała na chwilę wyjaśnienia by nalać sobie
kieliszek wódki.
- Gratuluje wam – wychylił jednym haustem płyn z kieliszka –
Teraz zapomnijcie o tym co wam mówiono przed wylotem. Planeta X165 został juz
dawno zbadana i wiemy, że tam można spokojnie egzystować. O wiele wcześniej
zostały wysłane tam moduły mieszkalne,
sztuczne farmy i hale produkcyjne. Teraz zapytacie się w jakim celu was
oszukano? To proste, kiedy oglądacie ten przekaz na Ziemi nie ma już żywego
człowieka. Wirus VI2 powinien już dawno załatwić każdego, a wy jesteście
jedynymi przedstawicielami rasy ludzkiej. Nie było już dla nas ratunku, wiec
postanowiono was wysłać na tą dziewiczą planetę. Dokładnie wybrani z wybranych, tylko po to aby gatunek ludzki
przetrwał. Dlaczego ten przekaz uruchomił się dopiero teraz? To proste , a
byście nie chcieli zmienić zdania, ratować swe rodziny, stracili nadzieję. Po 845
dniach nie macie już paliwa na powrót, pozostało wam już tylko lądowanie
i praca nad wskrzeszeniem gatunku. Powodzenia i do dzieła…..
i praca nad wskrzeszeniem gatunku. Powodzenia i do dzieła…..
Przekaz urwał sie nagle.
Gwałtownym ruchem zerwał wideofon z głowy. Skulił się i zaczął
szlochać, bo nikt nie przewidział, że w czasie pokonywania pustki kosmicznej „Kopernik”
natrafi na cząstki komety, które rozerwą moduł z żywnością.
- Byłem taki głodny – podniósł głowę i krzyczał przez łzy
wpatrując się w psa – byłem taki głodny, a oni byli jedyną mną nadzieją.
Jedynym pożywieniem.
piątek, 20 maja 2016
Lokomotywa w końcu się zatrzymała, a ostry pisk rozgrzanych hamulców ustał. Zapadł cisza, to miejsce lubiło ciszę.
Maszynista odwrócił się do palacza i położył na jego plecach dłoń.
- Uzupełnij wodę – odrzekł cicho maszynista – Ja idę po niego.
- Ależ ja tu jestem – w drzwiach lokomotywy pojawiła się zakapturzona postać.
Zarówno maszynista jak i palacz zrobili się w jednej chwili bardzo mali i bardzo spięci.
- Panie, panie inkwizytorze jesteśmy…. – maszynista przerwał widząc podniesiona dłoń zakapturzonej postaci
- Jesteśmy na krańcu rzeczywistości , między progami światów, gdzie teraz napędza przyszłość kołami przeszłości – inkwizytor władczym głosem, odpowiedział za maszynistę, wychylając się przez okno lokomotywy – I wreszcie dotarłem do celu, spełni się moje przeznaczenie. Ku chwale Boga jedynego.
Inkwizytor zeskoczył z stopni lokomotywy i nawet nie odwracając się do towarzyszy swej dotychczasowej podróży ruszył w stronę gęstniejącej mgły.
- I odszedł, szukać swego przeznaczenia – machnął ręką maszynista w stronę znikającej postaci – A wszystko przez to, że uwierzył iż na tym świecie nie ma zła. Poszedł szukać ludzi złych, chciwych i opętanych, poszedł głupiec na śmierć.
Kiedy na maszynistę padł pytający wzrok palacza dokończył.
- Dlaczego głupiec, mój drogi palaczu? Bo wydaje się, takim jak on, że na naszym świecie nie ma złych ludzi. I ma ludzie tak bardzo są zastraszeni, że sama myśl nawet o najmniejszym występku nie dociera do przerażonego umysłu.
Oddział zamknięty w Jarosławskim Szpitalu Psychiatrycznym.
Anna Z. stażystka w tutejszym szpitalu, wraca z kolejnych odwiedzin u swoich nielicznych pacjentów. W prawym skrzydle budynku spotyka ordynatora.
- Jak tam pani Anno? – ordynator spojrzał jej prosto w oczy – Jak tam nasz pacjent numer 346? Czy są jakieś zmiany?
Anna Z. jakby dopiero po tych słowach zobaczyła swego przełożonego, musiała nabrać oddech i myślami powrócić do teraźniejszości.
- Bez zmian panie ordynatorze, nadal twierdzi, że jest inkwizytorem i że przybył do naszego świata szukać zła. – spojrzała w notatki i dodała po chwili – Ale myślę, że jego szaleństwo tkwi gdzieś głębiej, nie mogę pojąć tej jego mani wielkości. Myślę, że najgorsze co go przeraża, co odbiera mu racjonalne myślenie to, że nikt mu się nie kłania, że jest jednym z wielu. Zwykłym człowiekiem.
czwartek, 19 maja 2016
Lucyfer był zły, był bardzo zły, poirytowany, a co najgorsze
przemoczony. Stał
w deszczu i przeklinał polska wiosnę, która bardziej przypominała fińska jesień. Można by było powiedzieć, że deszcz kapał ze wszystkich stron, lecz niebo wydawało się błękitno anielskie.
w deszczu i przeklinał polska wiosnę, która bardziej przypominała fińska jesień. Można by było powiedzieć, że deszcz kapał ze wszystkich stron, lecz niebo wydawało się błękitno anielskie.
Kiedy lucyfer już tracił nadzieję, a miał jej naprawdę dużo, gdy
do zabłoconego pobocza podjechała czarna limuzyna. Po chwili otworzyły się
drzwi, by z środka wypuścić kłęby dymu. Lucyfer zakaszlał znacząco, i w jednej
chwili z samochodu wychyliła się okrągła twarz w pozłacanych okularach.
- Czy to pan L.? – twarz bardziej stwierdziła niż zapytała –
Ależ proszę nie moknąć, zapraszam do środka.
Lucyfer nawet się nie zawahał prawie wskakując do samochodu,
jedna ręką rozpychając kłęby dymu.
- Och przepraszam – odpowiedziała twarz – Myślałem, że kto
jak kto ale pan to lubi dym.
- Nie znoszę dymu – odparł sucho Lucyfer, a po chwili dodał –
Nie znoszę też takiej pogody.
- Bardzo pana przepraszam, dezinformacja – służalczy głos
gospodarza był przypudrowany drogim cukrem – Moje nazwisko Sebastian Pączek i
jestem tutaj, żeby pomóc pańskiej firmie.
Z przerzedzonego już dymu wysunęła się pulchna dłoń ozdobiona
złotymi sygnetami.
Lucyfer ani myślał uścisnąć spoconej dłoni, w końcu był
księciem, wiec spodziewał się bardziej ukłonów lub coś w tym stylu.
Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał Sebastian Pączek.
- Ok. wiec przejdźmy do konkretów, sprawdziłem bilanse, salda
i notowania na giełdach i mogę stwierdzić pańska firma ma kłopoty – Tutaj przerwał,
dodając nutkę ciszy dramatyzmu – Jedynym rozwiązaniem jest wkroczenie i
zdobycie rynku mediów, a dokładnie TV.
Lucyfer otworzył szeroko, załzawione od dymu oczy, by w tej
samej chwili dostać kolorową broszurę. Nie doczekawszy się wyjaśnień zaczął
czytać co ciekawsze urywki.
„Telewizja TY666” – program telewizyjny, były tam takie
pozycje jak „Koszmary czy męczarnie” , „Katowskie
przedszkole”, „Ojciec Belzebub” „Rogate Ranczo” czy „Wiadomości Pozagrobowe”
Lucyfer westchnął i w myślach dodał „ No cóż nawet w Piekle
trzeba iść na ustępstwa”.
Święty Piotr był zły był bardzo zły, poirytowany, a co
najgorsze przemoczony. Stał w deszczu i przeklinał polska zimę, która bardziej
przypominała fińska jesień. Można by było powiedzieć, że deszcz kapał ze wszystkich
stron, lecz niebo wydawało się błękitno piekielne……..
niedziela, 15 maja 2016
Szedł przygnębiony ze wzrokiem spuszczonym w ziemię. Nawet
nie zauważył jak przeszedł przez Bramę, wokół
której szybowały ptaki przeszłości
i przyszłości.
i przyszłości.
Jakub N. manager Kasy Zapomogowo – Pożyczkowej Gminy Dydnia, zmierzał
ku nieuchronnemu spotkaniu ze notorycznym dłużnikiem. Z dłużnikiem, o którym
wiadomo było na pewno, że negocjacje co do spłaty zaległych rat będą ciężkie, a
wszelkie próby presji cienkie jak pajęczyna chorego pająka.
Jakub N. przeszedł wiele wymęczających szkoleń, gdzie
pozbawiono go uczuć, kursów zawężających niepotrzebne horyzonty myślowe i praktyk
robiących
z każdego niezniszczalnego egzekutora długów. Niszczył zadłużonych emerytów, głodujące wdowy, upadające kółka rolnicze.
z każdego niezniszczalnego egzekutora długów. Niszczył zadłużonych emerytów, głodujące wdowy, upadające kółka rolnicze.
Jednak to wszystko na nic, dziś musi być totalnym
profesjonalistą, dziś właśnie zmierza by odzyskać dług od samego Boga, i to
jeszcze zaciągnięty we frankach.
środa, 11 maja 2016
Koniec czary mary
Dzisiaj czarownice nie latają na
sabat na miotłach, bo jest kolejka linowa.
Dzisiaj czarownice nie maja krzywych nosów,
bo są operacje plastyczne.
Dzisiaj czarownice nie muszą truć
ludzi, bo McDonalds robi to lepiej.
Dzisiaj czarownice nie muszą spoglądać
w szklane kule, bo dzięki Facebook wiedzą wszystko.
niedziela, 8 maja 2016
Ja pierdole, to nie tak, kurwa nie tak to miało być,
co się stało? Ja pierdole!
Przeraźliwy krzyk ostro przerwał szaleńczą gonitwę
jego sparaliżowanych od strachu myśli. Krzyk urwał sie nagle, ale echo ciągle
błądziło po zniszczonych ścianach
budynku PKP. Odbijało się od spleśniałych lamperii, przegniłych desek i uciekło
przez dziurawy dach.
Lena bardziej wtuliła się do jego piersi, jej serce
oszalało, bijąc nieskończenie razy na minutę.
- To głos Ani
– mówiła nie otwierając oczu – Piotrek to na pewno Ania, coś się jej stało.
Anna nie wytrzymał napięcia i po prostu wyszła na
zewnątrz.
- Chyba to
Ania, ale na pewno jest wszystko ok – odparł nie wierząc własnym słowom – Morze
wzywa pomocy, morze kogoś znalazła?
A miało być tak fajnie, wczoraj napisana matura i
pomysł na balangę w tej opuszczonej stacji. Grupka przyjaciół, zawsze razem na
dobre i złe, kumple od podstawówki.
Ledwo słońce zaszło za pobliskimi pagórkami znikli
gdzieś Tomek i Patrycja. Nikogo to nie zdziwiło, budynek stacji był dość spory,
a oni jak zawsze, dość napaleni. Potem Gabi poszła na stronę i po raz pierwszy
zagościł w ich umysłach przeraźliwy krzyk. Gabi już nie wróciła z umieszczonej
na parterze poczekali, a oni zaczęli się bać. Anna nie wytrzymał napięcia i po
prostu wyszła na zewnątrz, kląć na czym świat stoi.
W końcu Arek i Wojtek poszli je poszukać, znikając w
ciemnościach korytarza, zamykając za sobą wiszące na przerdzewiałych zawiasach
drzwi. Gdy ucichły ich kroki, na starych drewnianych schodach, absolutna cisza
otaczającego jego i Lenę stała się gorsza od krzyków Gabrysi i Ani, gorsza od mroku.
Ciemność gęstniała, zaczęła ich otaczać, wdzierać się nie tylko pod załzawione
powieki, ale głębiej, do ich schowanych dusz. Dwie, świecące błękitnym i żółtym
światłem komórki robiły co mogły by przegnać strach. Brak dostępnej sieci był
niczym ostatni gwóźdź w trumnie jakim stałą się stara stacja PKP położona
gdzieś na uboczu miasta.
Mimo, że nie słyszeli kroków, drzwi powoli zaczęły
się otwierać. Piotrek drżącymi palcami włączył latarkę w telefonie i skierował
go na wejście do pokoju. Mdłe światło padło na kolejny koszmar. W drzwiach
stała wysoka postać, ubrana w obdarte łachmany, przypominające mundur kolejarza
z innej epoki. W trupo bladej dłoni trzymał przerdzewiały młotek na długim
trzonku. Ślady rdzy na stalowym obuchu walczyły o swój byt z kroplami krwi.
Podszedł do nich, odór zgnilizny wypełnił szczelnie
pomieszczenie. Piotrek poczuł rozlewające się ciepło po prawej nodze, po chwili
w zaduch zgnilizny wkradł się ostry zapach moczu. Nie miał za to do Leny
pretensji, tylko mocniej ja objął, schował w ramionach.
Postać zamaszyście zdjęła z głowy niegdyś niebieska
czapkę z daszkiem, na której wisiał dwugłowy czarny orzeł z ułamanym skrzydłem.
W jednej chwili Piotrek poczuł co ma zrobić, odebrał czapkę i założył na głowę.
- Idziemy maszynisto – wydobyło się z przegniłych
ust upiora – Ale teraz, w zamian za gwizdek dasz mi to.
Wyschnięty, zakrzywiony paluch z połamanym i
poczerniałym paznokciem wskazał komórkę.
Chłopak pokornie odebrał gwizdek i podał lśniący
błękitem telefon. Powoli, jakby w letargu, zaczął iść w stronę wyjścia, zostawiając
za sobą koszmar. Szloch Leny zmienił się w jeden nieustanny jęk rozpaczy, jęk
przerwany odgłosem głuchego uderzenia i trzaskiem łamanych kości.
Kierując się w stronę schodów, na parter do poczekalni,
do umysłu Piotrka zaczęły przenikać urwane słowa piosenki.
„I've been around for long,
long years
Stole many man's soul and faith”
Stole many man's soul and faith”
Kiedy wyszedł z dworca, kierowany
nieznaną siłą, udał się wprost na jedyny peron. Mimo że od prawie stu lat nie
zatrzymał się tu żaden pociąg, na peronie stał stary austriacki skład, z
ogromnym czarnym dwugłowym orłem na lokomotywie. Z czterech wagonów tylko w
jednym paliło się nienaturalnie zimne światło. Piotrek jak przez mgłę zobaczył
w wagonie twarze swych przyjaciół, blade wpatrzone w siebie, nienaturalnie
sztywne.
Wyciągnął gwizdek i zagwizdał, kiedy
pociąg ruszył podbiegł i wskoczył do ostatniego wagonu.
Szpital Wojewódzki w Rzeszowie.
Inspektor Rafał W. był bardzo zmęczony i
rozdrażniony. Cały dzień miał pod górkę, a na koniec ta sprawa. Pierdoleni
gówniarze, zamiast spić się do nieprzytomności to zachciało im się świństw.
Dyżurny lekarz nic mu nie potrafił
powiedzieć.
- Wie pan jakby to były zwykłe narkotyki
to nie ma problemu, ale oni wzięli coś innego jakieś nieznane dopalacze,
potrzeba czasu żeby laboratorium ustaliło skład – słowa lekarza drażniły go
jeszcze bardziej niż cała sytuacja.
- Ale my nie mamy czasu – policjant prawie
wywarczał przez zaciśnięte zęby – Kurwa z całej ósemki tylko jeden dycha, jak
mu tam Piotr O., ale gówno z tego skoro gówniarz jest w śpiączce.
- Muszę iść do niego - Lekarz tylko
rozłożył ręce i odszedł w głąb jasno oświetlonego korytarza.
Inspektor Rafał W. wpatrywał się w
znikającą postać i zrozumiał że jak na razie nie ma nic czego mógłby się złapać,
żadnego dowodu, żadnej poszlaki.
Nic oprócz tej pierdolonej komórki,
która jak tylko włoży się baterie, zaczyna grać ciągle tą samą piosenkę.
- Jak ja nienawidzę Rolling Stones –
powiedział sam do siebie.
PS. Tekst pisałem bardzo szybko wiec jest jaki jest.
Rzadko pisze takie koszmary, ale coś mnie tchnęło, albo
inaczej miałem zdjęcie (grafikę) i chciałem coś do niej napisać.
Dworzec PKP w Czudcu już parę razy gościł w moich
pracach. Napisałem tek kiedyś podobny tekst dla mojej dobrej kumpeli Gosi.
Wszystko gdzieś tam jest na flogu
A i na koniec zagadka czy ktoś odgadnie z jakiego
utworu są słowa piosenki J?
Czas zimy
Pod koniec
pory kwiatów, do naszej doliny, niespodziewanie przyszła zima.
Tego
pamiętnego dnia wszystko pokrył biały puch i tak już pozostało.
My, gnomy,
jesteśmy z natury nieufni i podejrzliwi dlatego od razu oberwało się nimfom
i skrzatom.
i skrzatom.
Trzy razy,
zbrojnie, odwiedzaliśmy ich siedziby i za każdym razem przysięgali, że to nie
ich sprawka,
z resztą tak samo cierpieli z zimna jak my.
z resztą tak samo cierpieli z zimna jak my.
No cóż nie
pozostało nam nic innego jak tylko czekać.
Zima trwała
w nieskończoność, powoli chowając pod swym białym dywanem ofiary naszych
bliskich.
Kiedy już straciliśmy
nadzieję, najstarszy z nas zebrał wszystkich ocalałych i opowiedział legendę
o zamierzchłych czasach. Kiedyś po naszej planecie chodzili olbrzymy, władali nie tylko życiem alei materia. Budowali ogromne maszyny które niczym wróżki wznosiły się ku niebiosom, szukali skarbów w sercu planety jak dzisiejsze krasnoludy, a ich wiedza wielokrotnie przewyższała wiedzę najstarszych czarodziei.
o zamierzchłych czasach. Kiedyś po naszej planecie chodzili olbrzymy, władali nie tylko życiem alei materia. Budowali ogromne maszyny które niczym wróżki wznosiły się ku niebiosom, szukali skarbów w sercu planety jak dzisiejsze krasnoludy, a ich wiedza wielokrotnie przewyższała wiedzę najstarszych czarodziei.
Ale wszystko
się skończyło w jedna noc, wybuchła wojna, a na niebie pojawiły się setki słońc
o kształcie ognistych grzybów. Siat drżał, płonął i konał.
o kształcie ognistych grzybów. Siat drżał, płonął i konał.
Blask dnia
przez wiele lat nie powrócił na wyniszczoną ziemię, nastała zima, długa mroźna
i zabójcza pani. Ci co przeżyli schowali się w magicznych skalnych domach. W nich ich potomkowie doczekali przyjścia dnia.
i zabójcza pani. Ci co przeżyli schowali się w magicznych skalnych domach. W nich ich potomkowie doczekali przyjścia dnia.
Kiedy
najstarszy skończył opowieść,
wyruszyliśmy poszukać takiego domu, by przetrwać
i odnaleźć nadzieję.
i odnaleźć nadzieję.
Pod koniec
czwartego nowiu doszliśmy do schowanych w skale ogromnych, stalowych drzwi.
W milczeniu
wpatrywałem się w zamierzchłe dzieło olbrzymów, i wiele bym dał by zrozumieć umieszczony
na drzwiach napis.
„Bunkier
atomowy NR 04”
sobota, 7 maja 2016
- Skacz –
odrzekł mistrz lekko popychając adepta. Ten tylko spojrzał w głąb
nieprzeniknionej przepaści i lekko się zachwiał
- Przecież
ja zginę mistrzu – odparł adept drżącym głosem.
Mistrz lekko
poniósł rondo kapelusza i spojrzał adeptowi prosto w oczy.
- Jeśli przez te lata nauki byłeś pilnym
uczniem i prawdziwie wierzysz w nieprzenikniona siłę magii to poszybujesz. Zdobędziesz
wszystkie wtajemniczenia i – tu na chwile przerwał by dumnie dodać – I kiedyś zostaniesz
mistrzem tak jak ja. Jednak jeśli jesteś słaby i nieufny zginiesz, twe ciało
zniknie w tych mlecznych chmurach i tak samo zniknie pamięć o tobie.
- Wolę prostsze
sposoby – odparł adept i pchnął mistrza ku głębiną przepaści.
Mistrz zdążył
jeszcze złapać adepta za rękaw jego płaszcza. Kiedy jednak usłyszał odgłos
rozdzieranego materiału zdążył jeszcze odrzec.
- Tak samo
jak setki lat temu ja, tak samo.
piątek, 6 maja 2016
Stał wpatrując sie się w kobietę w czerwieni, która z wyjątkową
starannością wyplatał jakiś skomplikowany wzór.
Nie czuł strachu, mimo, że jeszcze sekundę temu siedział za
kierownicą wartego prawie 200 tyś BMW.
Chciał zadać pytanie, ale nie zdążył otworzyć ust
Kobieta odpowiedziała, nie podnosząc wzroku
- Tak, jestem prządką ludzkiego
losu i właśnie skończyłam wyplatać twój los, skończyłam cztery uderzenia serca
temu.
Podniosła do góry dłonie, a między jej palcami wypływały
stróżki krwi.
Wiedział, że to jego krew, ale nie czół strachu, czy żalu.
Jawornik Niebylecki czarne BMW właśnie nie zmieściło się na
łuku drogi i nieubłaganie mknęło ku kamiennej kapliczce, w której Matka Boska
trzymała w ramionach konającego Syna.
czwartek, 5 maja 2016
ANSWERS
Jak daleko można sięgać
wzrokiem będąc całe życie mieszkańcem podziemi ?
Czy cztery betonowe
ściany są końcem twego świata, czy początkiem nieznanego?
Siedzę i czytam. Po raz
kolejny czytam, te parę słów w zadaniu mojej córeczki.
I co mam jej powiedzieć?
Co mam powiedzieć
dziecku które urodziło się i zapewne umrze pod ziemią.
Nie zobaczywszy innego
świata niż to, niż bezpieczne podziemia byłego metra warszawskiego, a teraz
domu paru setek ocalałych.
Bo jak daleko można
sięgać wzrokiem w podziemiach?
wtorek, 3 maja 2016
poniedziałek, 2 maja 2016
Wójt
Bronisław P. był wyjątkowo nie zadowolony z zaistniałej sytuacji. Nawet więcej,
to co przed chwila usłyszał powaliło go na kolana i zniosło z piedestału.
- Wiec twierdzi
pan, że ta stara cegielnia, kiedyś należała przed wojną do pańskiej rodziny? - Bronisław P. musiał zadawać to pytanie, bo już
dawno sprawdził autentyczność przedstawionych mu dokumentów. Ale tak go męczyło
tak go przybiło.
Siedzący naprzeciw,
wysoki, wyjątkowo szczupły mężczyzna, jakby wydał swoje zapadłe policzki .
- Panie
wójcie dokumenty już dawno przedstawiłem i mam ich sądowe potwierdzenie-
mężczyzna zdjął okulary i zaczął szukać cos w przetartej, kiedyś brązowej
aktówce.
Wójt widząc
to w jednej chwili wstał i zamaszystym ruchem podał gościowi dłoń.
- Oczywiście, oczywiście, życzę panu o wiele więcej
szczęścia, niż miała go ten budynek – w myślach
jednak życzył nieznajomemu wszelkich klęsk i nieszczęść. Bo dzięki temu
dupkowi, nie udało mu się nabyć tej starej ruiny i nie postawi razem z zięciem
w jej miejsce stacji paliw.
Nieznajomy, jakby
wyczuwając wątpliwą szczerość wójta, nie podał mu dłoni, tylko obrócił się na
pięcie i wyszedł z gabinetu.
Stał na
skraju sypiącego się dachu, ostry wiatr przeszywał jego ciało, a krople słonego
potu spływały do ust. Całe ciało drżało,
jednak dłonie niczym zaciśnięte imadło trzymały kołdrę.
- Musisz
skoczyć, skacz skarbie, skacz unieś się, przełam strach, bądź wreszcie facetem –
głos świdrował mu w głowie, chciał przejąć nad nim kontrolę.
Zatrzymał się
w połowie kroku, wziął głęboki oddech i nagle roześmiał się.
- To na mnie
nie działa zmaru, nie działa – odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz ze starym
pomarszczonym człowiekiem, ubranym tylko w sięgającą do kostek śnieżnobiałą
koszulę.
Tamten ze
zdziwienia otworzył usta, ukazując bezzębne, poczerniałe dziąsła.
- Ty mnie
widzisz?
- Tak widzę
cię demonie snu.
Zmar odwrócił
sie parę razy za siebie, popatrzył raz w prawo raz w lewo i z wyjątkowo głupią miną
zapytał.
- Ale jak?
Jakim cudem?
- Żaden cud –
mężczyzna roześmiał się i odrzucił kołdrę – Technika zmaru, technika.
Widząc
zdziwienie na twarzy demona dodał.
- Setki
zerwanych nocy przy World of Tanks, Stronghold Kingdoms czy Fifa 2012. Męczące
czaty, osłabiające portale randkowe czy usypiające blogi. To wszystko nauczyło
mnie śnić na jawie i żyć w śnie. Świat wirtualny był mym snem, świat
rzeczywisty mą wyobraźnią. Noc zlewała się z dniem, nie wiedziałem czy śpię,
czy nie.
- Ale po co
tak katować umysł, dręczyć organizm? – demon pogrążał się w coraz większym zdziwieniu.
- Po to
żebyś nie mógł mnie zmusić do tego co niechęcę uczynić. Lata studiowałem twoje
metody i zachowania, wiem kim jesteś i jak działasz i przede wszystkim znam
twoje słabe strony. Wiem ze jeżeli komuś uda się zobaczyć cię w świecie swego
własnego snu stajesz się jego niewolnikiem, a mi się właśnie to udało.
Prezes
krzyczał, krzyczał jak cholera. Krzyczał od jakiegoś czasu każdej nocy.
Mimo, że
borowcy, już przyzwyczaili się do tych ciężkich pobudek, to jednak Prezes miał
taki krzyk, że potrafił zmrozić gotującą się krew.
Czuł że go
dopadli, że znaleźli na niego sposób.
A był taki
ostrożny.
Rządził milionami,
mimo, że był nikim, był bogaczem, mimo, że nie miał konta, wielbili go miliony,
mimo, że był samotnikiem.
Ale ten koszmarny
sen, w którym delikatny głos tłumaczy mu, że na reumatyzm najlepsza jest kocia
skórka. Skórka zdarta z jego własnego pupila.
Prezes czół,
że w końcu oszaleje i za wszelką cenę chce tego uniknąć, nawet kosztem TK.
niedziela, 1 maja 2016
Nienawidzę
jesieni z całą jej pochmurna i senną atmosferą. Później jest koszmarna zima,
ale w tedy już nie czuć tego męczącego zapachu. Zapachu gnijących jabłek w
pobliskich sadach. Dlaczego ludzie ich nie sprzątają? Pozwalają aby czas
zamieniał lśniącą czerwień owoców w gnijącą breję.
Jesień to
dla mnie czas intensywnej pracy. Czas zbiorów, gromadzenia zapasów, peklowania,
wędzenia, ćwiartowania i zamrażania.
Nie miała
siły krzyczeć, cienkie stróżki krwi chowały się między jej piersiami.
Dłoń, która
trzymała ja za gardło ani nie zadrżała kiedy podniósł ja parę centymetrów do
góry. To nie była ludzka dłoń. Ogromna łapa, pokryta ostrą szarą sierścią o długich
zakrzywionych pazurach.
- Co chcesz?
– wycharczała – Jezusie nie zabijaj mnie.
Jednak
ogromny wilczy pysk nie wypowiedział ani jednego słowa. Rozwarł się tylko obnażając
dwa rzędy śnieżnobiałych kłów.
sobota, 30 kwietnia 2016
Frunęły kartki zapisanego papieru,
leniwie niesione wiatrem.
Przez chwilę szalały nad tafla jeziora,
by w końcu położyć się na niej i zniknąć
w bezkresnej toni.
w bezkresnej toni.
Na stromym, skalistym zboczu, stał
ubrany na czarno mnich. Nie zostało mu już zbyt dużo kopert, ale każdą otwierał
i przynajmniej pobieżnie czytał ukryty wewnątrz list.
- Ernest S. prosi o zdrowie dla
rodziny, Alicja S. o lepszego męża, Piotr A. błaga
o zdrowie, Ula Z. pyta o zaginionego misia..…… - na kartkach wiele było próśb, pytań, błagań, a nawet żądań, ale każda, po kolei lądowała w odmętach jeziora.
o zdrowie, Ula Z. pyta o zaginionego misia..…… - na kartkach wiele było próśb, pytań, błagań, a nawet żądań, ale każda, po kolei lądowała w odmętach jeziora.
Kiedy ostatnią kartkę zaczął unosić
wiatr, zmęczony mnich usiadł na kamieniu, schował twarz w drżących dłoniach i zaczął
szlochać.
W końcu ukląkł i wzniósł ręce do
nieba, łzy ciągle płynęły mu z oczu, a słowa niczym wcześniej karty, unosiły się
w powietrzu.
- Moi kochani bracia, kochane siostry nikt nie
odpowie na wasze pytania, nikt nie przychyli się do waszych próśb. – głos miał
coraz bardziej donośny – A wiecie dlaczego? Bo ciągle nie wybrano nowego Boga.
Konkurs ciągle nie rozstrzygnięto, bo kandydatów jest wielu i każdy się
odwołuje.
Otworzył
powoli oczy. Pierwsze promienie słońca delikatnie otoczyły jego oblicze.
Usiadł,
przez chwilę objął dłońmi twarz, jakby bał się kolejnego dnia.
Minęła
chwila w końcu się przełamał, zaczął powoli ubierać wysokie buty, zbroje, napierśniki
i zapinać szeroki pas. Krytycznym
wzrokiem spoglądnął na ostrze miecza, by w końcu jednym płynnym ruchem wsunąć
go do pochwy.
Całości dopełnił
lśniący szyszak.
Słońce już
otoczyło całe wnętrze jaskini, kiedy z niej wyszedł z podniesiona głową.
Mimo pełni
lata, ostry, przenikliwy wiatr wplątał się
w włosy. W pobliskich ruinach przenikliwy krzyk orlika oświadczył światu, że
ktoś właśnie ginie by ktoś mógł przeżyć kolejny dzień.
Jak wiele
poranków wcześniej, tak i dziś wpatrywał się w odległe niebo.
I ciągle ta
sama myśl.
„ Kiedy wreszcie
wyruszę dalej? Kiedy znów wejdę na drogę chwały?”
Ale jedno
pytanie dusiło w umyśle inne.
A brzmiało
ono „Co oznacza ten przeklęty napis, unoszący się od tylu lat, na niebie? Co
oznacza?
„PROSIMY O UPGRADE”
Subskrybuj:
Posty (Atom)